czwartek, 19 stycznia 2012

Żona wyklnie, dzieci wyrzekną się, teściowa mnie napieprzy, czyli... 20zł za taki abażur!

Całuje i ściskam wszystkich czytelników bardzo gorąco! Moi drodzy mam bardzo dobrą wiadomość! Idziemy dzisiaj na zakupy. Prawdziwe szaleństwo! A w stolicy jest gdzie  poszaleć: Arkadia, Złote Tarasy, Galeria Mokotów, Blue City, Sadyba Best Mall, Wola Park. Już zacieram ręce! Oczywiście jako zagorzały orędownik tego typu wypadów, muszę zacząć od tego, że nie dalej jak kilka dni temu wpadły w me oko wyjątkowej urody biodrówki i przyznam - musiałem Wam skrobnąć o tym parę słówek, bo zwariowałem kompletnie na ich punkcie...
Konsternacja- zmieszanie, zakłopotanie, konfuzja, podniecenie wywołane zaskakującym, niespodziewanym wydarzeniem, niefortunnym obrotem sprawy, nietaktem, rozczarowaniem; Etym. - łac. consternatio -niepokój, zmieszanie;]
Przepraszam ten wpis miał być na inny blog...
Konsternacja podwójna- podwójne zmieszanie, zakłopotanie, konfuzja, podniecenie wywołane zaskakującym, niespodziewanym wydarzeniem, niefortunnym obrotem sprawy, nietaktem, rozczarowaniem; Etym. - łac. consternatio -niepokój, zmieszanie;]
Oprócz tego,że coraz cześciej zastanawiam się czy jestem w stanie pisać normalnie, chciałbym dziś wspomnieć o trzech moim zdaniem wyjątkowo ciekawych a zarazem charakterystycznych dla Warszawy miejscach związanych z handlem właśnie. I choć nie będą to ani współcześnie funkcjonujące i dominujące w stolicy gigantyczne centra handlowe ani ich najstarsi antenaci w postaci staromiejskiego rynku, czy sąsiadujących z nim w bardzo małej odległości rynków solnego na Szerokim Dunaju i nowomiejskiego to chyba właśnie je często uznaje się za najbardziej oddające tzw. warsiawskiego ducha.

Gościnny Dwór przy Placu Żelaznej Bramy. Z tego ujęcia
najlepiej widać charakterystyczny kształt jak i dobudowne
w późniejszym okresie na wewnętrznym placu stragany
Zdjęcie za: http://www.warszawa1939.pl/
Pierwszym z nich  i zdecydowanie najmniej znanym jest tzw. Gościnny Dwór. Istniał od roku 1841 do 1939 kiedy to spłonął pod naporem niemieckich bomb.Trzymajmy się jednak chronologii. Idea jego powstania wynikła z chęci uporządkowania przez XIX-wieczne władze rosyjskie miejskiego handlu, który mocno wymykał się wówczas spod kontroli. To akurat trudno jednak uznać za specyfikę tylko tamtego okresu. Ówczesny magistrat wpadł na pomysł stworzenia obiektu handlowego z prawdziwego zdarzenia. Jako, że szczególnie intensywnie w pierwszej połowie XIX wieku rozkwitał on w rejonie ówczesnego Placu za Żelazną Bramą właśnie tam postanowiono usytuować mający służyć temu celowi obiekt.

Główne wejście do Gościnnego Dworu było usytuowane
vis a vis Pałacu Lubomirskich (w 1970 r został obrócony
 o 78 stopni). Nad wejściem zwróćcie uwagę na charakterystyczną
sylwetkę, na podstawie której z dużą dozą prawdopodobieństwa
zaryzykuję stwierdzenie, że to Hermes - patron kupców. 
Zadanie zaprojektowania go powierzono architektowi Janowi Gayowi, choć jego postać nie jest tu szczególnie istotną biorąc pod uwagę fakt, iż pawilon ten jak zresztą i jego nazwa były wzorowane  na powstających ówcześnie w Rosji carskiej podobnych pawilonach handlowych. Ostatecznie przyjął on trójkątny kształt z mocno zaokrąglonymi rogami, a cala konstrukcja zasadniczo opierała się na żeliwnych słupach (żeliwo zresztą przeżywało wówczas prawdziwy bum jeśli chodzi o wykorzystanie przez architektów, także warszawskich, czego świetnym przykładem może być choćby oparcie na nim powstałego niemal w tym samym czasie kościoła św. Karola Boromeusza na ulicy Chłodnej (spróbujcie zastukać mocniej w jego filary). Wracając jednak do Gościnnego Dworu to pierwotnie stoiska kupców znajdowały się jedynie pod  tą nazwijmy to obwarzankową konstrukcją. Centralny plac był bowiem pusty. Jednak tylko do czasu. Popularność tego miejsca szybko sprawiła, iż koniecznym okazało się zabudowanie poprzecznie ulożonymi i zadaszonymi straganami także i tej przestrzeni. W tym kształcie to XIX-wieczne centrum handlowe przetrwało aż do początku II wojny światowej kiedy to jego żywot definitywnie zakończyły wspomniane wcześniej siły Luftwaffe. O tym jak miejsce to tętniło handlowym życiem niech świadczy fakt, że niemal po sąsiedzku na przelomie XIX i XX wieku powstały  Hale Mirowskie. Przypatrując się asortymentowi w nich dostępnemu obiekty nie tyle konkurowały z Dworem co wzajemnie się z nim uzupełniały, gdyż w Halach sprzedawano głównie świeże ryby i warzywa. W pewien sposób można to przyrównać do wzajemnej koegzystencji rynku staromiejskiego z rynkiem na Szerokim Dunaju które również miały swoje specjalizacje. Tu tym mniej przyjemnie pachnącym był ten drugi.

Ale lewobrzeżna Warszawa nie tylko Gościnnym Dworem stała. Kilkanaście lat po nim, bo już w 1867 powstało największe, tym razem odkryte targowisko Warszawy, czyli słynny Kercelak. O jego skali, którą oblicza się na ok.1,5 hektara niech świadczy fakt, iż zajmowało ono zarówno fragmenty ulicy Chłodnej, Towarowej, Okopowej oraz Leszno. I tu mieliśmy do czynienia z dość nietypowym kształtem, bowiem plac targowy często przyrównywano do kształtu odwróconej litery P. Mimo otwartej przestrzeni którą stanowił bazar i odwiedzających go codziennie tłumów nie można jednakm powiedzieć że panował tu chaos. Kupcy szybko zorganizowali się w taki sposób, że każdy rejon placu specjalizował się w określonym asortymencie. Swoje miejsce znaleźli tu handlujący np. kwiatami, swoje odzieżą czy żywnością. W odróżnieniu od Gościnnego Dworu Kercelak funkcjonował także przez większą część okupacji i był miejscem gdzie zaopatrzyć się można było praktycznie we wszystko, również słynną rąbankę przemycaną - pod nosem Niemców - z okalających Warszawę wiosek. Targowisko wskrzesiło się jeszcze na pewien czas po wyzwoleniu stolicy funkcjonując praktycznie pośród gruzów, jednak wraz z odbudową tego rejonu miasta, a przede wszystkim realizają trasy WZ musiało ustąpić pod naporem nowego ładu urbanistycznego.


Elsterska 1 - dom Władysława Różyckiego, powstał w modnym
w okresie międzywojennym w Polsce tzw. morskim stylu
(odzyskaliśmy wszak dostęp do Bałtyku).
Nieprzypadkowo więc budynek jest zwieńczony
 wieżyczką naśladującą kapitański mostek


I wreszcie esencja warszawskich bazarów, czyli bazar Różyckiego na Pradze. Najmłodszy z tu wspomnianych bo powstały w 1901 roku. Nazwę przyjął od swojego założyciela Juliana Różyckiego. Jednak choć to on zorganizował  targowisko sprawa jest nieco bardziej złożoną, gdyż za samego pomysłodawcę całego przedsięwzięcia uważa się niejakiego Manasa Rybę.  To  zresztą faktycznie on zarządzał  tą  praską agorą czyniąc to z ulokowanego przy wejściu od ul. Targowej domu, którego był właścicielem. Przedsięwzięcie to okazało się niezwykle trafionym i na tyle dochodowym  że w roku 1935 syn Różyckiego - Władysław m.in dzięki zyskom czerpanym z targowiska mógł pozwolić sobie na wystawienie nowego domu na Saskiej Kępie, będącej w okresie międzywojennym przecież jedną z najbardziej prestiżowych i dynamicznie rozwijających się dzielnic stolicy.

To się nazywa udany przykład małej architektury
- kiosk w kształcie syfonu stał się wizytówką bazaru
Różyckiego
Tak jak i o Kercelaku, o Różycu mówiono że można tu dostać wszystko i faktycznie w jego dziejach spotkamy wiele historii mocno uwiarygadniających tę tezę. W czasie okupacji przykładowo za jego pośrednictwem  w handlu pojawiły się bardzo liczne... żółwie, które prawdopodobnie przechwycono z niemieckich transportów. Oprócz towarów nietypowych czy wręcz unikatowych sprzedawano tu też rzecz jasna produkty podstawowe. Niektóre z nich stały się wręcz symbolami bazaru tak jak choćby sprzedawane na nim prosto z gara flaki czy pyzy. Innym symbolem targowiska w kwartale ulic Targowej, Ząbkowskiej, Brzeskiej i Kępnej stał się wielki syfon, a dokładniej budka w jego kształcie w której serwowano m.in. wodę gazowaną. Stał on centralnie nieopodal głównego wejścia, zapewne ku uciesze praskiej dziatwy. Bazar jako jedyny ze wspomnianych przetrwał do dzisiaj, lecz jego los jest niepewny. Nadzieją na przetrwanie, a być może i rewitalizację jest zbliżająca się ku końcowi sąsiadująca z bazarem inwestycja jaką będzie pierwsze muzeum na praskim brzegu Wisły, a ściśle rzecz ujmując Muzeum Warszawskiej Pragi. Jest na to szansa, gdyż ciekawie zaprojektowany muzealny kompleks  jeśli wszystko zostanie zrealizowane zgodnie z założeniami, zapowiada kryć w sobie niejedną zaskakującą atrakcje, ale o tym już wkrótce, teraz nabrałem ochoty na gorące pyzy, ewentualnie wątróbkę - wspomnianą tu już jakiś czas temu, co potwierdzi każdy uważny czytelnik.

niedziela, 8 stycznia 2012

Słowo się rzekło, kobyłka u płota, czyli... przewodnik po Wilanowie z certyfikatem od Lwa z Lechistanu

Zbliżający się koniec roku i mnie skłonił do kilku refleksji. Po dokonaniu podsumowań 2011, pozwoliłem sobie spojrzeć  jednak także w najbliższą  przyszłość, czyli rok 2012 z przewodniczej perspektywy. Nie będę Wam mówił wszystkiego co zobaczyłem - przyjedziecie do Warszawy to ujawnię i pokażę więcej ciekawych faktów - wspomnę jedynie, że mimo iż nad stolicą wisi przede wszystkim gigantyczna piłka spod znaku Euro2012, to spoza jej skórzanej sylwetki wyłania się jeszcze parę  innych miejsc, które zawrócą z pewnością w najbliższych miesiącach w głowie nie tylko kibicom kopanej. Jednym z najpoważniejszych ku temu pretendentów rozpychających się obok idealnie okrągłego dzieła Adidasa o wdzięcznej nazwie Tango12 jest... Wilanów, a dokładniej rzecz ujmując jego nadchodząca reaktywacja.
Na wiosnę 2012 roku planowane jest bowiem zakończenie największych od kilkunastu lat prac konserwatorskich tak we wnętrzu jak i pałacowych ogrodach. Na warsztat wzięte zostały kluczowe pomieszczenia w korpusie pałacowym, z sypialnią Sobieskiego na czele, czy gabinetem al Fresco. A zapewniam Was jest i będzie tam o czym opowiadać, a przede wszystkim co zobaczyć. Do tego od jakiegoś czasu atmosferę podgrzewają znający przebieg prac i ich efekty  pałacowi historycy i konserwatorzy sztuki, kórzy z sadystyczną wręcz tajemniczością każde me pytanie na temat prowadzonych prac konserwatorskich kwitują jedynie szarlatańskim uśmiechem i stwierdzeniem... to będzie prawdziwy hit! Pozostaje mi być ufnym w te zapewnienia, biorąc pod uwagę fakt, że sam kompleks ogrodowy po niedawnym otwarciu, mimo zimy już bije rekordy frekwencji. Strach pomyśleć co będzie się działo wiosną 2012.
Postanowiłem jednak przezornie przygotować się na to wszystko. Żeby nie być gołosłownym te pełne znoju i trudu przygotowania udało się zwieńczyć i potwierdzić kilka dni temu zacnie obramowanym certyfikatem.
A co do nie bycia gołosłownym, a także spoufalania się z Janem III Sobieskim przytoczę historię pewnego szlachcica...  
Jakub Zaleski, szlachcic spod Łukowa, po śmierci brata postanowił ubiegać się o urząd wójta. W tym celu udał się konno do stolicy, żeby prośbę osobiście królowi przedstawić. Po drodze imć Zaleski zatrzymał się w zajeździe, by się nieco posilić i wypocząć przed dalszą podróżą. W karczmie było gwarno, gdyż ważny jegomość z dworem wstąpił tam, wracając z polowania. Szlachcic Jakub usiadł przy stoliku obok nieznajomych, zamówił garniec miodu, a kiedy mu się humor poprawił, począł się chełpić, że do samego króla jedzie, żeby wójtostwo dla siebie wyprosić.
     - Nie opuszczę królewskich progów, zanim godności jakiejś znaczniejszej dla siebie nie zyskam - zapalał się, w miarę jak miód coraz bardziej szumiał mu w głowie. - Nie po to tyle wiorst przemierzam, by z pustymi rękami do Łukowa wracać.
      Pan, świtą liczną otoczony, wysłuchał owych słów, wąsa sumiastego podkręcając, a potem rzekł:
      - Co innego prośby wysłuchać, a co innego ją spełnić. Nawet król wszystkich próśb spełnić nie może. Jeśli dwóch o ten sam urząd zabiega, jednemu musi odmówić. Co zatem, waszmość, uczynisz, gdy król ci urzędu nie da?
      - Co? - zerwał się znad garnca z miodem imć Jakub Zaleski. - Niech wówczas moją kobyłkę w ogon pocałuje. Niech choć ona zaszczytu dostąpi, jeślim urzędu niegodzien. Gdy król jegomość pozwoli, to ją przed sam tron przyprowadzę - oświadczył chełpliwy szlachcic, budząc ogólną wesołość zebranych.
      Kiedy za kilka dni Jakub Zaleski stanął przed królewskim majestatem, zaniemówił: oto miał przed sobą owego wielmożę z zajazdu, przed którym się chełpił, że wójtostwo otrzymać musi, a jeśli król mu łaski odmówi, wtedy ma jego kobyłkę w ogon pocałować.
      Jan III Sobieski natychmiast poznał pana Jakuba: - Prośby swojej nie musisz mi, waszmość, przedstawiać, boć już o niej w zajeździe mówiłeś. Tylko co będzie, jeśli jej nie spełnię?
      - „Raz kozie śmierć!” - pomyślał szlachcic spod Łukowa. Otrząsnął się z lęku, a dojrzawszy w królewskich oczach wesołe ogniki, wypalił: - Słowo się rzekło, Wasza Królewska Mość. Kobyłka u płota.
Król zaś odparł:
      - Jeśli ktoś nie zapiera się swoich słów, choć mogłoby go to nawet na królewski gniew narazić, nie sprzeniewierzy się też słowu, że swoje obowiązki godnie pełnić będzie. Zostaniesz wójtem!

Ps.
Pozwólcie, że wspomnę o jeszcze jednej wilanowskiej atrakcji. We wrześniu ubiegłego roku elewacja Pałacu stała się ekranem wyjątkowego pokazu videomappingu. Perfekcyjne przygotowanie i efekt końcowy autentycznie zaparły dech wszystkich zgromadzonych gości. Świetna robota Panowie! W 2012 ma być jeszcze efektowniej... Niemożliwe? Ponoć nie ma rzeczy niemożliwych i tego się trzymajmy.