środa, 20 sierpnia 2014

Aleje Jerozolimskie 17 - Aleje Jerozolimskie 22, czyli arteria życia

 20 sierpnia 2014 roku - 70 rocznica zdobycia gmachu PASTY drugiego pod względem wysokości gmachu Warszawy anno domini 44. W 1934 zostaje ona zdetronizowana pod tym względem przez Prudential, ale te 51 metrów wysokości o które przez 18 dni, bo od 2 sierpnia trwają krwawe i zażarte walki zwieńczone zatknięciem biało-czerwonej na tym pułapie uważa się za jeden z nielicznych sukcesów militarnych powstania o strategicznym znaczeniu. Oczywiście nie o tym dziś mowa, to byłoby zbyt banalne i oczywiste. Strategiczne znaczenie w historii przebiegu powstania mierzone w metrach znajdziemy bowiem gdzie indziej. Co ciekawe metrów było  znacznie mniej, a znaczenia strategicznego wprost proporcjonalnie do ubywającego metrażu - więcej. 
Dlaczego kilkanaście metrów pomiędzy budynkami o numerach 17 i 22 znajdujących się vis a vis w Alejach Jerozolimskich, do tego liczonych w układzie horyzontalnym było tak ważne z militarnego punktu widzenia? Wiarygodne uzasadnienie tej tezy na szczęście nie wymaga wielkiej gimnastyki intelektualnej, co skwapliwie, po ciężkim i intensywnym dniu, postanawiam wykorzystać. Dla znajdujących się w podobnym stanie wizualizacja poniżej.

 

Geneza tych strategicznych metrów, o ironio swe źródło w dużej mierze znajduje w szeregu innych wcześniejszych porażek powstańców o strategicznym charakterze. Wybuch walk 1 sierpnia dla Niemców jest zaskoczeniem, ale to zaskoczenie nie jest na tyle ważącym, w kontekście innych słabości i błędów by doprowadzić do zajęcia w pierwszych godzinach sierpniowych walk kluczowych dla przebiegu dalszych walk obiektów. Wystarczy powiedzieć, że powstańcom nie udaje się zdobyć żadnego z mostów przez Wisłę czy choćby dworców kolejowych. Opanowane fragmentaryczne obszary miasta nie mają szans utrzymać się w polskich rękach na stałe. A Niemcy doskonale wiedzą, że transport i komunikacja to klucz do zwycięstwa. Choćby dlatego ich odpowiedź na wybuch walk w Warszawie od samego początku zamienia się w zmasowany atak klinem od zachodu czyli Woli, z głównym celem, przebiciem się do Wisły, by utrzymać kontakt ze znajdującymi się na praskim brzegu jednostkami, a jednocześnie rozdzieleniem miasta na dwie części by z kolei ten wzajemny kontakt a przez to możliwość sprawnego działania i koordynacji odebrać oddziałom AK. W tym ataku bardzo sprzyjają im szerokie arterie ulic Górczewskiej i Wolskiej. Inną zupełnie sprawą jest, że przy okazji tego marszu na osobisty rozkaz Himmlera dokonują niewyobrażalnej hekatomby ludności cywilnej zwanej rzezią Woli. W tym aspekcie akurat strategii militarnej nie ma za grosz. Tu liczy się tylko i wyłącznie ideologia i raz jeszcze ideologia, którą skrupulatnie realizują szalejące oddziały Dirlewangera czy Reinefartha. Przemyślana strategia jest za to również w dążeniu do możliwie szybkiego dotarcia i odzyskania kontaktu z odciętym niemalże w pewnym momencie niemieckim dowództwem Warszawy w stojącym jeszcze Pałacu Saskim. Reasumując komunikacja i kontakt, kontakt i komunikacja są kluczowe w odniesieniu zwycięstwa. Tego brakuje powstańcom. A jak wielki wpływ ma ta komunikacja i kontakt niech przykładem zza polskiej barykady będzie właśnie to przejście między dwoma domami Alej Jerozolimskich. Ten kilkunastometrowy tak naprawdę wąski wykop w poprzek ulicy, osłonięty choć i tak nie w pełni przez barykady i konsekwentnie niszczony i ostrzeliwany przez Niemców panujących praktycznie nad resztą ulicy, ale z jeszcze większą konsekwencją i determinacją odbudowywany przez powstańców przyczynia się do kilku spraw. Po pierwsze do końca walk pozostając niezdobytym zapewnia, choć cały czas z narażeniem życia i licznymi ofiarami stałą komunikację pomiędzy Śródmieściem Północnym a Południowym. Do tego w dużej mierze uniemożliwia Niemcom efektywne korzystanie z Mostu Poniatowskiego niesamowicie komplikując i utrudniając dotarcie do niego. Początkiem końca walk we wszystkich niemalże dzielnicach jest brak, bądź też utrata komunikacji z pozostałymi rejonami miasta. Ochota, Stare Miasto, Mokotów, Żoliborz to pierwsze nasuwające się przykłady. Ten wąski przesmyk jest niesamowicie istotny i to nawet pomimo faktu, że ma jedynie 80 cm głębokości - głębszy wykop uniemożliwia strop tunelu średnicowego, a jego pokonanie utrudniają także nie do końca usunięte tory linii tramwajowej. Pomimo tego staje się arterią życia, choć czasem  też i śmierci dla tysięcy warszawiaków. Do samego końca nie zdobyty przez Niemców w walce. Dziś praktycznie nie ma po nim śladu, nie przecina już jednej z głównych arterii Warszawy, którą każdego dnia pokonuje kilkadziesiąt tysięcy samochodów na linii wschód zachód. Arteria ma już inny charakter.

Dzisiejsze Aleje Jerozolimskie 23 i jedyny ślad po przekopie



wtorek, 5 sierpnia 2014

Potwór z Parku Ujazdowskiego, czyli co grasuje za plecami Paderewskiego

Dochodzi 22. Ostatni dzień lipca, Warszawa zapada w mroku, miasto szykuje się do obchodów 70 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. W Alejach Ujazdowskich stoją już powstańcy, można spojrzeć im w twarz, a nawet dowiedzieć co mówili i myśleli w tamtych sierpniowych dniach 44 roku. Ale dziś nie o tym, ten temat króluje aktualnie w mediach od telewizji poprzez radio i prasę, na tych społecznościowych kończąc. Ciemność nie oszczędza znajdującego się obok Parku Ujazdowskiego. Przytłoczony sławą sąsiadujących z nim Łazienek Królewskich, niewielki w porównaniu do Pola Mokotowskiego, nie epatujący tak świeżością rewitalizacji jak Ogród Krasińskich, wreszcie nie tak bogaty w małą architekturę jak Park Skaryszewski, czy wart jest uwagi? Zdecydowanie tak. Ten mniejszy brat Skaryszaka - brat bo do ojcostwa obu przyznaje się Franciszek Szanior, jeden z najwybitniejszych warszawskich ogrodników przełomu XIX i XX w. - kryje w sobie materiał na co najmniej kilkanaście postów. Jako, że to post o charakterze reaktywacyjnym, wskrzeszający blog po długiej i niechlubnej przerwie, skoncentrujemy się dziś tylko na jednej kwestii - delfinie, a będąc precyzyjnym dwóch delfinach. Podkreślić trzeba, że te ujazdowskie w nocnym anturażu są dość odległe od wizerunku sympatycznych i przyjaznych człowiekowi ssaków.


Kiedy staniemy wieczorem na łukowatym mostku przecinającym południową część parkowego stawu (w tym przypadku dumnym ojcem oczka wodnego jest Wiliama H. Lindley, ten od stołecznych wodociągów) oczom naszym ukaże się powyższy widok. Gdy już wystraszycie zabrane oczywiście z premedytacją dzieci, czas zastanowić się co tak naprawdę czai się w mroku.
Bardziej rzeczowym i merytorycznym analizom sprzyja światło dzienne i wykonane dzięki jego uprzejmości poniższe fotografie. 

Przerażona kaczka uciekająca w popłochu przed ujazdowskim potworem.

Tak zdobyty, bogaty materiał zdjęciowy ujawnia kluczową kwestię. Maszkarony, tzn. delfiny są dwa. Po jednym z każdej strony mostu. Wprawne varsavianistyczne oko może zasygnalizować, że widok ten nie jest mu obcy. I to oko nie będzie wówczas w błędzie.

Przenieśmy się teraz do Ogrodu Saskiego.

                                                         Klasyka. Ale podejdźmy bliżej.

Jeszcze bliżej.

  Tylko uderzające podobieństwo?
Coś więcej. Wierna kopia.

Cztery delfiny, które możemy codziennie podziwiać w Fontannie Wielkiej Ogrodu Saskiego na tyłach Grobu Nieznanego Żołnierza są bowiem wierną kopią tych z Parku Ujazdowskiego. Dlaczego? Ponieważ zastąpiły je w fontannie podczas generalnego remontu tejże przeprowadzonego w 2007 roku.
Uściślając, oryginalne delfiny z dolnego basenu wodotrysku pochodzące z XIX wieku wykonane były z cynku. Po wojnie wykonano kolejne także z cynku, jednak pod wpływem utleniania uległy one znacznemu zniszczeniu. Po restauracji fontanna zyskała nowe rzeźby z brązu, a utrudzeni poprzednicy udali się na zasłużoną emeryturę do stawu w Parku Ujazdowskim. Niestety, nie wszyscy jej doczekali. Z czterech, tylko trzy nadawały się do przeniesienia w nowe miejsce. Obecnie widoczne są tam tylko dwa. Kolejna sprawa do wyjaśnienia...