33 Warszawski Festiwal Filmowy
trwający w tym roku pomiędzy 13 a 22
października na półmetku. Moją uwagę
zwróciły szczególnie filmy, których istotnym tłem jest Warszawa. O nich słów
kilka.
Pierwszym z nich jest film Bodo
Koxa „Człowiek z magicznym pudełkiem”. To druga profesjonalna produkcja tego
reżysera który mimo to już zdążył zasłynąć ze specyficznego stylu i odważnych
pomysłów. Nie inaczej jest tym razem. Fabuła przenosi nas do Warszawy roku
2030. Reżyser proponuje nam mieszankę kina noir, sci-fi, komedii i romansu w
jednym. Praga przedstawiona niemal jak post apokaliptyczny świat, panorama
Warszawy bez dominanty PKiN, wnętrza Warsaw Spire jako siedziba jednej z najważniejszych
korporacji w mieście, secesyjna i nieśmiertelna dla filmowców klatka schodowa
przy Kłopotowskiego 38 czy wreszcie Okrąglak w Parku Świętokrzyskim jako
miejsce randki głównych bohaterów to tylko niektóre z miejsc, które
warszawiakom i znającym stolicę uda się wychwycić i zidentyfikować podczas
seansu. Ale polskie sci-fi z akcją usytuowaną w Warszawie? Dodając do tego
fakt, iż twórcy, jak przyznali sami podczas spotkania z festiwalową
publicznością, dysponowali budżetem typowym dla polskich produkcji oscylującym
w granicach 5 milionów złotych, budzić może zasadny niepokój o końcowy rezultat.
Projekcja rozwiewa wszelkie wątpliwości. Świetnie się to ogląda, a produkcja
jest dowodem na to, że można zrobić film w konwencji science-fiction, nie
dysponując gigantycznym budżetem. W konwencji, gdyż tak naprawdę jest to
historia przede wszystkim o miłości i walce o jej uratowanie, którą toczą
główni bohaterowie Goria i Adam – tu w bardzo dobrych kreacjach – Olga Bołądź i
Piotr Polak (znany dotąd głównie z ról teatralnych w Teatrze Nowym Krzysztofa
Warlikowskiego przy ul. Madalińskiego na Mokotowie). Jeśli do tego dołożymy gościnną
rolę samego Arkadiusza Jakubika, muzykę skomponowaną przez Sandro Di Stefano –
już nagrodzoną tegorocznymi Złotymi Lwami oraz wykorzystanie jako motywu
przewodniego jednego z największych klasyków w wykonaniu Maanamu i Kory, wizyta
w kinie wydaje się być nieuniknioną. Film z gatunku tych podczas których trzeba
myśleć, a zakończenie do końca nie jest oczywiste.
Drugą, ze stolicą w tle,
prezentowaną podczas tegorocznego festiwalu jest natomiast produkcja w
reżyserii Andrzeja Jakimowskiego „Pewnego razu w listopadzie”. Tu dla odmiany
widzimy Warszawę ujętą momentami do bólu realistycznie. Wynika to z faktu umieszczenia przez
Jakimowskiego w swym filmie autentycznych scen zarejestrowanych przez niego i
jego ekipę podczas Marszu Niepodległości i towarzyszących mu rozruchów w 2013
roku. Interesujące jest to, iż pracował wówczas nad zupełnie innym projektem,
który ostatecznie nie powstał. Materiał zarejestrowany 11 listopada 2013 roku w
Warszawie stał się natomiast na tyle silną inspiracją, by postanowił dobudować
do niego całą fabułę. Oprócz ataku na squot przy ul. Skorupki 6, czy spalenia
tęczy na Placu Zbawiciela wraz z bohaterami doświadczamy problemu eksmisji na
bruk wynikającej z dzikiej reprywatyzacji. Mamusia – grana przez Agatę Kuleszę
i Mareczek to matka i syn, którzy eksmitowani ze swojego mieszkania tułają się
po mieście szukając schronienia. Towarzyszy im pies przybłęda - Koleś, który
staje się katalizatorem wielu sytuacji.
Oba filmy choć diametralnie inne
jeśli chodzi o sposób ukazania miasta zdecydowanie są godne polecenia, a jeśli cenicie dobre kino
i kochacie Warszawę to są to pozycje obowiązkowe.