czwartek, 19 października 2017

33 Warszawski Festiwal Filmowy, czyli dlaczego miałbym nie lubić polskich filmów...

33 Warszawski Festiwal Filmowy trwający w tym  roku pomiędzy 13 a 22 października na półmetku. Moją uwagę zwróciły szczególnie filmy, których istotnym tłem jest Warszawa. O nich słów kilka.
Pierwszym z nich jest film Bodo Koxa „Człowiek z magicznym pudełkiem”. To druga profesjonalna produkcja tego reżysera który mimo to już zdążył zasłynąć ze specyficznego stylu i odważnych pomysłów. Nie inaczej jest tym razem. Fabuła przenosi nas do Warszawy roku 2030. Reżyser proponuje nam mieszankę kina noir, sci-fi, komedii i romansu w jednym. Praga przedstawiona niemal jak post apokaliptyczny świat, panorama Warszawy bez dominanty PKiN, wnętrza Warsaw Spire jako siedziba jednej z najważniejszych korporacji w mieście, secesyjna i nieśmiertelna dla filmowców klatka schodowa przy Kłopotowskiego 38 czy wreszcie Okrąglak w Parku Świętokrzyskim jako miejsce randki głównych bohaterów to tylko niektóre z miejsc, które warszawiakom i znającym stolicę uda się wychwycić i zidentyfikować podczas seansu. Ale polskie sci-fi z akcją usytuowaną w Warszawie? Dodając do tego fakt, iż twórcy, jak przyznali sami podczas spotkania z festiwalową publicznością, dysponowali budżetem typowym dla polskich produkcji oscylującym w granicach 5 milionów złotych, budzić może zasadny niepokój o końcowy rezultat. Projekcja rozwiewa wszelkie wątpliwości. Świetnie się to ogląda, a produkcja jest dowodem na to, że można zrobić film w konwencji science-fiction, nie dysponując gigantycznym budżetem. W konwencji, gdyż tak naprawdę jest to historia przede wszystkim o miłości i walce o jej uratowanie, którą toczą główni bohaterowie Goria i Adam – tu w bardzo dobrych kreacjach – Olga Bołądź i Piotr Polak (znany dotąd głównie z ról teatralnych w Teatrze Nowym Krzysztofa Warlikowskiego przy ul. Madalińskiego na Mokotowie). Jeśli do tego dołożymy gościnną rolę samego Arkadiusza Jakubika, muzykę skomponowaną przez Sandro Di Stefano – już nagrodzoną tegorocznymi Złotymi Lwami oraz wykorzystanie jako motywu przewodniego jednego z największych klasyków w wykonaniu Maanamu i Kory, wizyta w kinie wydaje się być nieuniknioną. Film z gatunku tych podczas których trzeba myśleć, a zakończenie do końca nie jest oczywiste.


Drugą, ze stolicą w tle, prezentowaną podczas tegorocznego festiwalu jest natomiast produkcja w reżyserii Andrzeja Jakimowskiego „Pewnego razu w listopadzie”. Tu dla odmiany widzimy Warszawę ujętą momentami do bólu realistycznie.  Wynika to z faktu umieszczenia przez Jakimowskiego w swym filmie autentycznych scen zarejestrowanych przez niego i jego ekipę podczas Marszu Niepodległości i towarzyszących mu rozruchów w 2013 roku. Interesujące jest to, iż pracował wówczas nad zupełnie innym projektem, który ostatecznie nie powstał. Materiał zarejestrowany 11 listopada 2013 roku w Warszawie stał się natomiast na tyle silną inspiracją, by postanowił dobudować do niego całą fabułę. Oprócz ataku na squot przy ul. Skorupki 6, czy spalenia tęczy na Placu Zbawiciela wraz z bohaterami doświadczamy problemu eksmisji na bruk wynikającej z dzikiej reprywatyzacji. Mamusia – grana przez Agatę Kuleszę i Mareczek to matka i syn, którzy eksmitowani ze swojego mieszkania tułają się po mieście szukając schronienia. Towarzyszy im pies przybłęda - Koleś, który staje się katalizatorem wielu sytuacji.
Oba filmy choć diametralnie inne jeśli chodzi o sposób ukazania miasta zdecydowanie  są godne polecenia, a jeśli cenicie dobre kino i kochacie Warszawę to są to pozycje obowiązkowe.